Andrzej Sapkowski

Menu:


saga Nowe wydanie Sagi o Wiedźminie


sagaebooki Saga o wiedźminie ebooki po 29,99zł, Trylogia Husycka ebooki po 33,33zł

Pani Jeziora - cytaty

"Rozdział dziewiąty"

Jedne z płomyczków wysokie były i mocne, świeciły jasno i żywo, inne zaś były malutkie, chwiejne i drgające, a ś wiatło ich ciemniało i zamierało. Na samym zaś końcu by ł jeden płomyczek maleńki i tak słaby, że ledwie się tlił, ledwie pełgał, już to rozbłyskując w wielkim trudzie, już to gasnąc niemalże zupełnie.

- Czyj jest ten gasnący ognik? - zapytał wiedźmin.

- Twój - odrzekła Śmierć.

Flourens Delannoy, Bajki i klechdy


----------------------------------------------------------------

Bonhart przyskoczył do niej, zamachnął się nahajką. Vilgefortz wykonał gest pozornie niedbały, lekki tylko ruch dłonią, ale i tego wystarczyło, by bat wyfrunął z ręki łowcy, a on sam zatoczył się jak potrącony przez wóz z węglem.

- Pan Bonhart - powiedział Vilgefortz, masując palce - wciąż, jak widzę, ma kłopoty ze zrozumieniem obowiązków gościa. Raczy pan zapamiętać: będąc w gościnie, nie niszczy się mebli i dzieł sztuki, nie kradnie drobnych przedmiotów, nie zanieczyszcza dywanów i miejsc trudno dostępnych. Nie gwałci się i nie bije innych gości. To ostatnie przynajmniej dopóty, dopóki nie skończy gwałcić i bić gospodarz, dopóki nie da znaku, że już bić i gwałcić można. Z tego, co właśnie powiedziałem, powinnaś umieć wyciągnąć właściwe wnioski i ty, Ciri. Nie umiesz? Pomogę. Oddajesz mi się sama i pokornie godzisz na wszystko, pozwalasz mi zrobić z sobą wszystko, co zechcę. I mniemasz, że oferta jest wielce wspaniałomyślna. Mylisz się. Sprawa ma się bowiem tak, że robić będę z tobą to, co muszę zrobić, nie zaś to, czego bym pragnął. Przykład: pragnął bym w ramach rewanżu za Thanedd wyłupić ci przynajmniej jedno oko, a nie mogę, bo boję się, że nie przeżyjesz.


----------------------------------------------------------------

Czarne ptaki poderwały się do lotu z ogłuszającym łopotem i krakaniem, zaciemniły niebo, wirując chmarą wokół bastionu.

- Ki diabeł? - jęknął któryś z wartowników.

- Proszę otworzyć bramę.

Boreas Mun poczuł nagle przenikliwy zapach ziół: szałwii, mięty i tymianku. Przełknął ślinę, potrząsnął głową. Zamknął i otworzył oczy. Nie pomogł o. Chudy, szpakowaty i przypominający poborcę podatków jegomość, który zjawił się nagle obok nich, ani myślał znikać. Stał i uśmiechał się zaciśniętymi ustami. Włosy Boreasa omal nie podniosły czapki.

- Proszę otworzyć bramę - powtórzył uśmiechnięty jegomość. Bez zwłoki. Tak naprawdę będzie lepiej.


----------------------------------------------------------------

- Mocno, mocno, Maryjko. Aż do buźki. Skręcaj cięciwę palcami, by ci szyp nie spadł z siodełka. Dłoń mocno do policzka. Mierz! Oboje oczy otwarte! Wstrzymaj tera oddech. Strzał.

Cięciwa, mimo wełnianego ochraniacza, boleśnie ukąsiła lewe przedramię.

Ojciec chciał się odezwać, ale chwycił go kaszel. Ciężki, suchy, bolesny kaszel. Kaszle coraz okropniej, pomyślała Maryjka Barring, opuszczając ł uk. Coraz okropniej i coraz częściej. Wczoraj rozkaszlał się, gdy brał na cel kozła. I na obiad była przez to tylko gotowana lebioda. Ja nienawidzę gotowanej lebiody.

Nienawidzę głodu. I nędzy.

Stary Barring wciągnął powietrze, rzężąc zgrzytliwie.

- Piędź od środka przeszedł twój szyp, dziewko! Całą piędź! A przecieżem rzekał, cobyś tak nie drgała, cięciwę spuszczając! A ty skaczesz, jakby ci ślimak wpełzł między półdupki. I mierzysz za długo. Z umęczonej ręki strzelasz! Szypy tylko psowasz!

- Dyć żem trafiła! I nie piędź wcale, jeno pół piędzi od środka.

- Nie pyskuj! Jużci, bogowie mię pokarali, dziewkę niedojdę miasto syna zsyłając.

- Niedojdą nie jestem!

- Wnet okaże się. Strzel raziczek jeszcze. A pomnij na to, com rzekł. Masz stać, jako w ziemię wryta. Mierzyć i strzelać szybko. Czego krzywisz się?

- A bo wygadujecie na mnie.

- Moje ojcowskie prawo. Strzelaj.

Napięła łuk, nadąsana i bliska płaczu. Zauważył to.

- Kocham cię, Maryjko - powiedział głucho. - Zawżdy o tym pomnij. Spuściła cięciwę, gdy tylko lotka dotknęła kącika ust.

- Dobrze - powiedział ojciec. - Dobrze, córko.

I rozkaszlał się okropnie, rzężąco.


----------------------------------------------------------------

Śniady łucznik z galerii zginął na miejscu. Strzała Milvy trafiła go pod lewą pach ę i weszła głęboko, więcej niż do połowy brzechwy, druzgocząc żebra, rozwalając płuca i serce.

Wystrzelona o ułamek sekundy wcześniej czerwonopióra strzała śniadego strzelca trafiła Milvę nisko w brzuch i wyszła z tyłu, zdruzgotawszy miednicę, rozwaliwszy jelita i arterie. Łuczniczka padła na posadzkę jak uderzona taranem.

Geralt i Cahir krzykn ęli jednym głosem. Nie bacząc, że na widok upadku Milvy strzelcy z galerii znowu wzięli się do łuków, wyskoczyli spod chroniącego ich portyku, chwycili łuczniczkę i wywlekli ją, gardząc gradem strzał. Jeden z grotów zadzwonił na hełmie Cahira. Drugi, Geralt przysiągłby, przeczesał mu włosy.

Milva zostawiła za sobą szeroką i lśniącą smugę krwi. W miejscu, w którym ją poł ożyli, w mgnieniu oka wyrosła na posadzce olbrzymia kałuża. Cahir klął, ręce mu się trzęsły. Geralt czuł, jak ogarnia go rozpacz. I wściekłość.

- Ciotka - zawyła Angouleme. - Ciotka, nie umieeeraaaj!

Maria Berring otworzyła usta, kaszlnęła makabrycznie, wypluwając krew na podbródek.

- Ja też cię kocham, tatku - powiedziała całkiem wyraźnie.

I umarła.


----------------------------------------------------------------

Akolita też zawył. I wybałuszył oczy. Ciri zobaczyła, jak z ogolonej głowy strumieniami siknęła mu krew, brudząc biały kitel makabrycznym deseniem.

Załomotały wywracane meble. Przenikliwy trzask i chrupot pękającego szkła zlał się z potępieńczym wyciem ludzi. Rozlewające się po stołach i podłodze dekokty, filtry, eliksiry, ekstrakty i inne magiczne substancje mieszały się i łączyły, niektóre w kontakcie syczały i buchały kłębami żółtego dymu. Pomieszczenie momentalnie wypełnił żrący fetor.

Wśród dymu, przez wyciśnięte swądem łzy Ciri ze zgrozą zobaczyła, jak po laboratorium miota się z niesamowitą prędkością czarny kształt przypominający olbrzymiego nietoperza. Widziała, jak nietoperz w locie zahacza o ludzi, widziała, jak zahaczeni padają z wrzaskiem. Na jej oczach usiłujący umykać pachołek został poderwany z podłogi i ciśnięty na stó ł, gdzie miotał się, bryzgał krwią i skrzeczał wśród tłuczonych retort, alembików, probówek i kolb.

Rozlewane mieszanki bryznęły na lampę. Zasyczało, zaśmierdziało, a w laboratorium nagle eksplodował ogień. Fala gorąca rozwiała dym. Ciri zacisnęła zęby, by nie krzyknąć.

Na stalowym fotelu, tym przeznaczonym dla niej, siedział szczupł y, szpakowaty, odziany w elegancką czerń mężczyzna. Mężczyzna spokojnie gryzł i ssa ł szyję przewieszonego przez kolano ogolonego akolity. Akolita cieniutko pokwikiwał i drgał konwulsyjnie, wyprężone nogi i ręce podskakiwały mu rytmicznie.

Truposine płomienie tańczyły po blaszanym blacie stołu. Retorty i kolby eksplodowały z hukiem, jedna po drugiej.

Wampir oderwał kończyste kły od szyi ofiary, utkwił w Ciri oczy czarne jak agaty.

- Bywają okazje - rzekł wyjaśniającym tonem, zlizując krew z warg - gdy zwyczajnie nie można się nie napić.

- Bez lęku - uśmiechnął się, widząc jej minę. - Bez lęku, Ciri. Cieszę się, że cię odnalazłem. Nazywam się Emiel Regis. Jestem, choć może to wydać ci się dziwne, druhem wiedźmina Geralta. Przybyłem tu wraz z nim, by cię ratować.

Do płonącego laboratorium wpadł uzbrojony najemnik. Druh Geralta odwrócił ku niemu głowę, zasyczał i wyszczerzył kły. Najemnik zawył przeraźliwie. Wycie długo cichło w oddali.

Emiel Regis zrzucił z kolana nieruchome i miękkie jak szmata ciało akolity, wstał i przeciągnął się zupełnie jak kot.

- Kto by pomyślał - powiedział. - Byle chmyz, a jakże zacna w nim krew. To się nazywa: ukryte walory. Pozwól, Cirillo, zaprowadzę cię go Geralta.


----------------------------------------------------------------

Geralt zaklął.

- Dalej! - krzyknął, by krzykiem obudzić w kompanach upadłego ducha. - Idziemy!

- Idziemy - Angouleme wstała, otarła łzy. - Idziemy! Pora, kurwa, skopać parę dup!

- Czuję w sobie - zasyczał wampir, uśmiechając się koszmarnie - taką siłę, że mógłbym chyba cały ten zamek rozpieprzyć.

Wiedźmin spojrzał na niego podejrzliwie.

- Aż tak to może nie - powiedział. - Ale przebijcie się na górne piętro i zróbcie trochę rabanu, żeby odciągnąć uwagę ode mnie. Ja spróbuję odnaleźć Ciri. Niedobrze, niedobrze się stało, wampirze, że zostawiłeś ją samą.

- Zażądała tego - wyjaśnił spokojnie Regis. - Tonem i postawą wykluczającą dyskusję. Przyznam, zaskoczyła mnie.


----------------------------------------------------------------

- Mimo twego rozsądku - przemawiał dalej Vilgefortz przelewając ogień z dłoni do dłoni - w jednej sprawie wykazujesz zadziwiającą a niemądrą konsekwencję: niezmiennie pragniesz wiosłować pod prąd i sikać pod wiatr. To musiało skończyć się źle. Wiedz, że dziś, tu, na zamku Stygga, wysikałaś się pod huragan.


----------------------------------------------------------------

Wyszła z kotytarza. I wpakowała się prosto na człowieka z dzidą. Odskoczyła, gotowa do salt i uników. I wówczas zorientowała się, że to nie człowiek, ale siwa, chuda i zgarbiona kobieta. I że to nie dzida, ale miotła.

- Więziona jest gdzieś tutaj - odchrząknęła Ciri - czarodziejka o czarnych włosach. Gdzie?

Kobieta z miotłą milczała długo, poruszając ustami, jak gdyby coś żuła.

- A mnie skąd to wiedzieć, gołąbeczko? - wymamrotała wreszcie. - Dyć ja tu ino sprzątam.

- Nic, ino sprzątam po nich i sprzątam - powtórzyła, w ogóle nie patrząc na Ciri. - A oni nic, ino cięgiem brudzą. Pojrzyj sama, gołąbeczko.

Ciri spojrzała. Na posadzce widniała zygzakowato rozmazana smuga krwi. Smuga ciągnęła się kilka kroków i kończyła przy skurczonym pod ścianą trupie. Dalej leżały jeszcze dwa trupy, jeden zwinięty w kłębek, drugi nieprzyzwoicie wręcz rozkrzyżowany. Obok nich leżały kusze.

- Cięgiem brudzą - kobieta wzięła kubeł i szmatę, uklękła, zabrała się do wycierania. - Brud, nic więcej, ino brud, cięgiem brud. A ty sprzątaj i sprzątaj. Czy będzie kiedy koniec temu?

- Nie - powiedziała głucho Ciri. - Nigdy. Taki już jest ten świat.

Kobieta przestała wycierać. Ale głowy nie podniosła.

- Ja sprzątam - powiedziała. - Nic więcej. Ale tobie, gołąbeczko, powiem, że trza ci prosto, a potem zaś na lewo.

- Dziękuję.

Kobieta niżej opuściła głowę i wznowiła wycieranie.


----------------------------------------------------------------

- Sam tego chciałem? - powtórzył głucho Cahir Mawr Dyffryn aep Ceallach. - Nie. Tak chce przeznaczenie!

Skoczyli ku sobie, ścięli się szybko, otoczyli dziką migotaniną kling. Korytarz napełnił się szczękiem żelaza, od którego, zadawało się, drży i kołysze się marmurowa rzeźba.

- Niezłyś - charknął Bonhart, gdy się rozłączyli. - Niezłyś, junaku. Ale żaden z ciebie wiedźmin, mała żmija oszukała mnie. Już po tobie. Szykuj się na śmierć.

- Mocnyś w gębie.

Cahir odetchnął głęboko. Starcie przekonało go, że z rybiookim ma nikłe szanse. Typ był dla niego za szybki i za silny. Jedyną szansą było to, że się spieszył, by ścigać Ciri. I wyraźnie się denerwował.

Bonhart zaatakował znowu. Cahir sparował cięcie, zgarbił się, skoczył, chwycił przeciwnika w pasie, pchnął na ścianę, łupnął kolanem w krocze. Bonhart złapał go za twarz, z mocą grzmotnął w bok głowy głowicą miecza, raz, drugi, trzeci. Trzecie uderzenie odrzuciło Cahira. Zobaczył błysk klingi. Sparował odruchowo.

Zbyt wolno.


----------------------------------------------------------------

Cios Bonharta rozwalił mu skroń, policzek i usta. Cahir upuścił miecz i zatoczył się, a łowca z półobrotu ciął go między szyję a obojczyk. Cahir runął pod stopy marmurowej bogini, jego krew, niczym pogańska ofiara, zbryzgała cokół posągu.


----------------------------------------------------------------

Dziewczyna chwyciła ją za rękę. Palce miała zimne jak lód.

- Ciri...

- Tak.

- Ja jestem Angouleme. Nie wierzyłam... Nie wierzyłam, że cię odnajdziemy. Ale poszłam za Geraltem... Bo za nim nie można nie iść. Wiesz?

Wiem. On już taki jest.

- Odnaleźliśmy cię. I uratowaliśmy. A Fringilla kpiła z nas... Powiedz mi...

- Nie mów nic. Proszę.

- Powiedz... - Angouleme poruszała wargami coraz wolniej i z coraz większym trudem. - Powiedz, jesteś przecież królową... W Cintrze... Będziemy u ciebie w łaskach, prawda? Zrobisz ze mnie... hrabinę? Powiedz. Ale nie kłam... Zdołasz? Powiedz!

- Nic nie mów. Oszczędzaj siły.

Angouleme westchnęła, nagle pochyliła się do przodu i oparła czołem o ramię Ciri. - - - Wiedziałam... - powiedziała całkiem wyraźnie. - Wiedziałam, kurwa, że bordel wToussaint był lepszym pomysłem na życie.

Minęła długa, bardzo długa chwila, zanim Ciri zorientowała się, że trzyma w objęciach nieżywą dziewczynę.


----------------------------------------------------------------

Ciri skoczyła. Spadła obok niego w przyklęk. Miękko jak kot. Widziała, jak jego rybie oczy rozszerzyły się ze strachu.

- Wygrałaś... - wycharczał, patrząc na ostrze Jaskółki. - Wygrałaś, wiedźminko. Szkoda, że to nie na arenie... Byłoby widowisko...

Nie odpowiedziała.

- To ja dałem ci ten miecz, pamiętasz?

- Ja wszystko pamiętam.

- Chyba mnie... - stęknął. - Chyba mnie nie dorżniesz, co? Nie zrobisz tego... Nie dobijesz powalonego i bezbronnego... Ja cię przecież znam, Ciri. Jesteś na to... za szlachetna.

Patrzyła na niego długo. Bardzo długo. Potem pochyliła się. Oczy Bonharta rozszerzyły się jeszcze bardziej. Ale ona tylko zerwała mu z szyi medaliony - wilka, kota i gryfa. Potem odwróciła się i poszła w stronę wyjścia.

Rzucił się na nią z nożem, skoczył wrednie i zdradliwie. I cicho jak nietoperz. Dopiero w ostatnim momencie, gdy puginał już, już miał pogrążyć się aż po gardę w jej plecach, zaryczał, wkładając w ten tyk całą nienawiść.

Uniknęła zdradzieckiego pchnięcia szybkim półobrotem i odskokiem, odwinęła się i uderzyła szybko i szeroko, mocno, z całego ramienia, wzmagając siłę ciosu skrętem bioder. Jaskółka świsnęła i cięła, cięła samym koniuszkiem klingi. Syknęło i mlasnęło, Bonhart chwycił się za gardło. Rybie oczy wylazły mu z orbit.

- Mówiłam ci przecież - rzekła Ciri zimno - że ja wszystko pamiętam.

Bonhart wybałuszył oczy jeszcze bardziej. A potem upadł. Przechylił się i runął w tył, wzbijając kurz. I leż ał tak, wielki, chudy jak kostucha, na brudniej podłodze, wśród połamanych klepek. Wciąż ściskał się za gardło, kurczowo, ze wszystkich sił. Ale choć trzymał mocno, życie i tak wartko uchodziło spomiędzy jego palców, rozlewało się wokół głowy wielką czarną aureolą.

Ciri stanęła nad nim. Bez słowa. Ale tak, by dobrze ją widział. By to jej, tylko jej obraz zabrał ze sobą tam, dokąd szedł.

Bonhart spojrzał na nią mętniejącym i rozpływającym się wzrokiem. Zadygotał konwulsyjnie, chrobotnął po deskach obcasami. Potem wydał z siebie bulgot taki, jaki wydaje lejek, gdy już wszystko przez niego przeleci.v

I to był ostatni dźwięk, jaki wydał.


----------------------------------------------------------------

- Uważaj - stęknął wiedźmin, starając się zobaczyć, co z Yennefer. - Uważaj, Regis...

- Uważać? - krzyknął wampir. - Ja? Nie po to tu przybyłem!

Nieprawdopodobnym, błyskawicznym, iście tygrysim skokiem rzucił się na czarodzieja i złapał go za gardło. Błysnęły kły.

Vilgefortz zawył ze zgrozy i wściekłości. Przez moment zdawało się, że koniec z nim. Ale była to złuda. Czarodziej miał w arsenale oręż na każdą okazję. I na każdego przeciwnika. Nawet na wampira.

Dłonie, którymi chwycił Regisa, rozjarzyły się się jak rozpalone żelazo. Wampir krzyknął. Geralt też krzyknął, widząc, że czarodziej dosłownie rozdziera Regisa. Skoczył na pomoc, ale nie zdążył. Vilgefortz pchnął rozdartego wampira na kolumnę, z bliska, z obu rąk wypalił białym ogniem. Regis zakrzyczał, zakrzyczał tak, ż e wiedźmin zakrył uszy dłońmi. Z hukiem i brzękiem wyleciała reszta witraży. A kolumna po prostu stopiła się. Wampir stopił się wraz z nią, rozlał w bezkształtny bałwan.


----------------------------------------------------------------

Geralt przetoczył się, drąg skrzesał iskry na posadzce tuż obok jego głowy. Drugi cios trafił w łopatkę. Był wstrząs, paraliżujący ból, spływająca do nóg słabość. Czarodziej wzniósł drąg. W jego oczach palił się triumf.

Geralt ścisnął w pięści medalion Fringilli.

Drąg spadł, aż zadzwoniło. Uderzając w posadzkę o stopę od głowy wiedźmina. Geralt odturlał się i szybko podniósł na jedno kolano. Vilgefortz doskoczył, uderzył. Drąg znowu minął cel o kilka cali. Czarodziej pokręcił głową z niedowierzniem, zawahał się na moment. Westchnął, rozumiejąc nagle. Oczy mu zabłysnęły. Skoczył, biorąc zamach. Za późno. Geralt ciął go ostro przez brzuch. Vilgefortz wrzasnął, upuścił drąg, zgięty podreptał do tyłu. Wiedźmin już był przy nim. Pchnął go butem na kikut rozwalonej kolumny, ciął zamaszyście, malując na niej falujący deseń. Czarodziej zakrzyczał, padł na kolana. Opuścił głowę, popatrzył na brzuch i pierś. Długo nie mógł oderwać wzroku od tego, co widział. Geralt czekał spokojnie, w pozycji, z sihillem gotowym do cięcia.

Vilgefortz zajęczał rozdzierająco i uniósł głowę.

- Geraaalt...

Wiedźmin nie dał mu dokończyć.


----------------------------------------------------------------

- Ściągnęła koszulę przez głowę i weszła do basenu, energicznie rozbryzgując wodę.

- No, Geralt? Czemu stoisz jak wmurowany?

- Zapomniałem, jaka jesteś piękną.

- Łatwo zapominasz. Dalej, do wody.

- Gdy usiadł przy niej, natychmiast zarzuciła mu ręce na szyję. Pocałował ją, głaszcząc jej talię, nad wodą i pod wodą.

- Czy to - spytał dla porządku - jest aby właściwy czas?

- Na to - zamruczała, zanurzając jedną rękę i dotykając go - każdy czas jest właściwy. Emhyr dwukrotnie powtórzył, że nie musimy się spieszyć. Na czym wolałbyć spędzić ostatnie minuty, które nam dano? Na płaczach i żalach? Przecież to niegodne. Na rachunku sumienia? Przecież to banalne i głupie.

- Nie o to mi chodziło.

- O co więc?

- Jeśli woda wystygnie - wymruczał, pieszcząc jej piersi - cięcia będą bolesne.

- Za rozkosz - Yennefer zanurzyła drugą rękę - warto zapłacić bólem. Boisz się bólu?

- Nie.

- Ja też nie. Usiądź na brzegu basenu. Kocham cię, ale nie będę, cholera jasna, nurkować.


----------------------------------------------------------------

- Jejku, jej - powiedziała Yennefer, odchylając głowę tak, że jej wilgotne od pary włosy rozpłynęły się po cembrowinie jak małe czarne żmijki. - Jejku... jej.


----------------------------------------------------------------

- Kocham cię, Yen.

- Kocham cię, Geralt.

- Już czas. Zawołajmy.

- Zawołajmy.

- Zawołali. Najpierw zawołał wiedźmin, potem zawołała Yennefer. Potem, nie doczekawszy się żadnej reakcji, wrzasnęli chórem.

- Juuuuż! Jesteśmy gotowi! Dajcie nam ten nóż! Heeej! Cholera! Woda stygnie!

- To z niej wyjdźcie - powiedziała Ciri, zaglądając do łazienki. - Oni wszyscy sobie poszli.

- Coooo?

- Przecież mówię. Poszli sobie. Oprócz nad trojga nie ma tu żywej duszy. Ubierzcie się. Na golasa wyglądacie strasznie śmiesznie.




powrót do Cytaty "Pani Jeziora"