Andrzej Sapkowski

Menu:

saga Nowe wydanie Sagi o Wiedźminie


sagaebooki Saga o wiedźminie ebooki po 29,99zł, Trylogia Husycka ebooki po 33,33zł

Pani Jeziora - cytaty

"Rozdział dziesiąty"

- Tak, to ze wszech miar prawda - powtórzył w zamyśleniu pielgrzym, patrząc na elfa siedzącego z opuszczoną głową. - Rokowania pokojowe to targ. Jarmark. Żeby jedni mogli być kupieni, inni muszą być sprzedani. Taką koleją toczy się świat. Rzecz w tym, by nie kupić za drogo...

- I nie sprzedać się za tanio - dokończył elf, nie unosząc głowy.


----------------------------------------------------------------

Wiatr dmuchnął w ognisko, miotnął gradem iskier, uderzył w oczy dymem. Z przełęczy znowu rozległo się wycie.

- Kupczyli wszystkim - przerwał milczenie elf. - Wszystko było na sprzedaż. Honor, wierność, słowo szlacheckie, przysięga, zwykła przyzwoitość... To były po prostu towary, mające wartość tak długo, jak długo był na nie popyt i koniunktura. A gdy nie było, nie warte były funta kłaków i szły w kąt. Na śmietnik.

- Na śmietnik historii - skinął głową pielgrzym. - Macie rację, panie elfie. Tak to wyglądało tam, wtedy w Cintrze. Wszystko miał o swoją cenę. I był o warte tyle, ile można było dostać jako ekwiwalent. Co rano zaczynała się giełda. I jak na prawdziwej gieł dzie, co i rusz trafiały się niespodziewane hossy i bessy. I jak na prawdziwej giełdzie, trudno było oprzeć się wrażeniu, że ktoś pociąga za nitki.


----------------------------------------------------------------

- Cóż - zaczął, pozornie swobodnie, a nawet konfidencjonalnie. - Biada zwyciężonym! Ale rozkaz cesarski jest jasny i konkretny, w taki sam sposób będzie więc wykonywany. Postaram się też o to, by wyglądało to na wynik negocjacji, nie na zupełne kapitulanctwo. Znam się na tym. Jestem dyplomatą od trzydziestu lat. I czterech pokoleń. Mój ród to jedna ze znaczniejszych, bogatszych... i bardziej wpływowych rodzin...

- Wiem, wiem, a jakże - przerwał z lekkim uśmieszkiem Leuvaarden. - Dlatego tu jestem. Shilard ukłonił się lekko. Czekał cierpliwie.

- Trudności w porozumieniu - zaczął wysłannik, kołysząc pucharem - wystąpiły dlatego, że pan, drogi baronie, raczy mniemać, że zwycięstwo i podbój polegają na bezsensownym ludobójstwie. Na tym, by gdzieś tam w skrwawioną ziemię wbić drzewce sztandaru, krzycząc: "Dotąd moje, zdobyłem!" Podobne mniemanie jest, niestety, dość szeroko rozpowszechnione. Dla mnie jednak, panie baronie, jak równierz dla ludzi, którzy dali mi pełnomocnictwa, zwycięstwo i podbój polegają na rzeczach krańcowo odmiennych. Zwycięstwo ma wyglądać tak: pokonani zmuszeni są do kupowania dóbr produkowanych przez zwycięzców, ba, czynią to z chęcią, bo dobra zwycięzców są lepsze i tańsze. Waluta zwycięzców jest mocniejsza niż waluta pokonanych i pokonani mają do niej znacznie większe zaufanie niż do swojej własnej. Czy mnie pan rozumie, panie baronie Fitz-Oesterlen? Czy zaczyna pan pomału odróżniać zwycięzców od zwyciężonych? Czy pojmuje pan, komu naprawdę biada?

Ambasador skinieniem głowy potwierdził, że tak.

- Ale żeby zwycięstwo umocnić i uprawomocnić - podjął po chwili Leuvaarden, przeciągając sylaby - musi zostać zawarty pokój. Szybko i za każdą cenę. Nie jakieś tam zawieszenie broni czy rozejm, ale pokój. Twórczy kompromis. Zgoda, która buduje. I nie wprowadza blokad gospodarczych, retorsji celnych i protekcjonalizmu w handlu.

Shilard i tym razem skinieniem głowy potwierdził, że wie, w czym rzecz.

- Zniszczyliśmy ich rolnictwo i zrujnowaliśmy przemysł nie bez kozery - ciągnął spokojnym, przeciągłym i beznamiętnym głosem Leuvaarden. - Zrobiliśmy to po to, by z niedostatku własnych towarów musieli kupować nasze. Ale przez nieprzyjazne i zamknięte granice nasi kupcy i nasze towary nie przejdą. I co się wówczas stanie? Powiem panu, co się wówczas stanie, drogi baronie. Nastąpi kryzys nadprodukcji, bo nasze manufaktury pracują pełną parą, licząc na eksport. Duże straty poniosłyby też spółki handlu morskiego zawarte w kooperacji z Novigradem i Kovirem. Pana wpływowa rodzina, drogi baronie, ma w tych spółkach znaczne udziały. A rodzina, jak pewnie panu wiadomo, to podstawowa komórka społeczna. Wiadomo panu?

- Wiadomo - Shilard Fitz-Oesterlen zniżył głos, choć komnata była absolutnie szczelnie zabezpieczona przez podsłuchem. - Rozumiem, pojąłem. Chciałbym mieć jednak pewność, że wykonuję rozkaz cesarza... Nie zaś jakiejś... Korporacji...

- Cesarze przemijają - wycedził Leuvaarden. - A korporacje trwają. I przetrwają. Ale to truizm. Obawy pana barona rozumiem. Pan baron może być pewny, że wykonuję rozkaz wydany przez cesarza. Mający na celu dobro i interes cesarstwa. Wydany, nie przeczę, skutkiem rad, jakich udzieliła cesarzowi pewna korporacja.

Wysłannik rozchylił kołnierz i koszulę, demonstrując złoty medalion, na którym wyobrażona była otoczona płomieniami gwiazda wpisana w trójkąt.

- Ładna ozdoba - Shilard z uśmiechem i lekkim ukłonem potwierdził, że pojął. - Mam świadomość, że bardzo droga... I elitarna... Czy można ją gdzieś kupić?

- Nie - zaprzeczył z naciskiem Berengar Leuvaarden. - Trzeba sobie na nią zasłużyć.


----------------------------------------------------------------

- Czeka nas jeszcze jeden kompromis - przypomniała Meve. - I sprawa, której kilka razy ledwo tknęliśmy. Chyba z lęki, że nas gotowa poróżnić. Czas przełamać ten lęk. Problem nie zniknie tylko dlatego, że się go boimy.


----------------------------------------------------------------

Było już dobrze na odwieczerz, gdy gościniec zaroił się od zbrojnych jeźdźców. Dowodziła nimi kobieta o zupełnie białych, krótko ostrzyżonych włosach, o złej, zaciętej twarzy zeszpeconej szramami, z których jedna przekreślała policzek od skroni po kącik ust, a potem druga podkówką obejmowała oczodół. Kobieta nie miała też dużej części prawej małżowiny usznej, a jej lewa ręka poniżej łokcia kończyła się skórzaną tuleją i mosiężnym hakiem, o który zaczepione były wodze.

Kobieta, mierząc ich złym okiem, pełnym zapiekłej mściwości spojrzeniem, pytała o elfy. O Scoia'tael. O terrorystów. O zbiegów, niedobitków komanda rozniesionego dwa dni temu nazad.

Jarre, Lucienne i inwalidzi, unikając wzroku białowłosej i jednorękiej kobiety, mówili, mamrocząc niewyraźnie, że nie, nikogo nie spotkali i nikogo nie widzieli.

Łżecie, myślała Biała Rayla, ta, która niegdyś była Czarną Raylą. Łżecie, wiem to. Łżecie z litości.

Ale to i tak nie ma znaczenia.

Bo ja, Biała Rayla, litości nie znam.


----------------------------------------------------------------

- Niech żyje Mahakam! Vivant krasnoludy!

- Chwała im! Sława!

Nagle ktoś z tłumu zaśmiał się. Kilka osób zawtórowało. A za chwilę ze śmiechu ryczeli już wszyscy.

- To afront... - złapał powietrze hierarcha Hemmelfart. - To skandal... To niewybaczalne...

- Plugawi ludzie - syknął kapłan Willemer.

- Udawajcie, że nie widzicie - poradził spokojnie Foltest.

- Nie trzeba było skąpić im wiwendy - rzekła kwaśno Meve. - Ani odmawiać oprowiantowania.

Krasnoludzcy oficerowie zachowali powagę i formę, przed trybuną wyprężyli się i zasalutowali. Podoficerowie i żołnierze Ochotniczego Hufu wyrazili natomiast swą dezaprobatę wobec zastosowanych przez królów i hierarchę cięć budżetowych. Jedni, mijając trybunę , pokazywali królom zgięty łokieć, inni demonstrowali drugi ze swych ulubionych gestów - pięść ze sztywno wyprostowanym w górę środkowym palcem. Gest ten w kręgach akademickich nosił nazwę digitus infamis. Plebs zwał go dosadniej.

Pąsy na twarzach królów i hierarchy dowodziły, że znają obie nazwy.

- Nie trzeba było obrażać ich skąpstwem - powtórzyła Meve. - To ambitny narodek.


----------------------------------------------------------------

- Niech żyją krasnoludy! Niech żyje Mahakam!

Co to za zbieranina jakaś , co to za szajki, myślał hierarcha Hemmelfart, drżącą ręką błogosławiąc defiladę. Komu tu się wiwatuje? Przekupni kondotierzy, obsceniczne krasnoludy, co to za autorament dziwaczny? Kto w końcu wygrał tę wojnę, oni czy my? No bogów, trzeba zwrócić królom na to uwagę. Gdy historycy i pisarze wezmą się do roboty, należy poddać ich wypociny cenzurze. Najemnicy, wiedźmini, pł atni zbóje, nieludzie i wszelki inny podejrzany element ma zniknąć z kronik ludzkości. Ma zostać wykreślony, wymazany. Ani słowa o nich. Ani słowa.

I ani słowa tez o nim, pomyślał, zaciskając wargi i patrząc na Dijkstrę, obserwującego defiladę z wyraźnie znudzoną miną.

Trzeba będzie, pomyś lał hierarcha, wydać królom polecenia w sprawie tego Dijkstry. Jego obecność jest obelgą dla przyzwoitych ludzi.

To bezbożnik i łotr. Niech zniknie bez śladu. I niech będzie zapomniany.


----------------------------------------------------------------

Niedoczekanie twoje, purpurowy świętoszkowaty wieprzu, myślała Filippa Eilhart, bez wysiłku czytając intensywne myśli hierarchy. Chciałbyś rządzić, chciał byś dyktować i wywierać wpływ? Chciałbyś rozstrzygać? Niedoczekanie. Rozstrzygać możesz wyłącznie w sprawach własnych hemoroidów, a i tam, we własnej twej dupie, twe rozstrzygnięcia niewiele będą znaczyły.

Dijkstra zostanie. Tak długo, jak będzie mi potrzebny.


----------------------------------------------------------------

Kiedyś popełnisz błąd, myślał kapłan Willemer, patrząc na l śniące, karminowe wargi Filippy. Kiedyś któraś z was popełni błąd. Zgubi was zadufanie, arogancja i pycha. Spiski, które knujecie. Niemoralność. Ohyda i perwersja, której się oddajecie, w której żyjecie.

Wszystko wylezie na jaw, rozejdzie się smród grzechów waszych, gdy popełnicie błąd. Musi przyjść taka chwila.

A nawet jeśli błędu nie popełnicie, znajdzie się sposobność, by was czymś obarczyć. Spadnie na ludzkość jakieś nieszczęście, jakaś klęska, jakaś plaga, może zaraza albo epidemia... Wtedy winę zwali się na was. Was obarczy się winą, za to, że nie zdołałyście pladze zapobiec, za to, że nie zdołałyście usunąć jej skutków.

Wy będziecie wszystkiemu winne. I wtedy rozpali się stosy.


----------------------------------------------------------------

Gwiazdy nad Elskerdeg mrugały intensywnie. Iskry z ogniska gasły na ich tle.

- Ani pokój cintryjski - powiedział elf - ani tym bardziej pompatyczna novigradzka defilada nie mogą być uważane za kamienie cezury i kamienie milowe. Cóż to bowiem są za pojęcia? Władza polityczna nie może tworzyć historii za pomocą aktów czy dekretów. Władza polityczna nie może również historii oceniać, wystawiać not ani szufladkować, chociaż w swej pysze żadna władza tej prawdy nie uzna. Jednym z jaskrawszych przejawów waszej ludzkiej arogancji jest tak zwana historiografia, próby wydawani opinii i ferowania wyroków, o jak wy to mówicie: "dziejach minionych". Jest to dla was, ludzi, typowe i wynika z faktu, że natura obdarzyła was efemerycznym, owadzim, mrówczym życiem, śmieszną średnią wieku poniżej setki. Wy zaś do swej owadziej egzystencji usiłujecie dopasowywać świat. A tymczasem historia jest procesem, który zachodzi nieprzerwanie i nigdy się nie kończy. Nie da się podzielić historii na odcinki, stąd dotąd, stąd dotąd, od daty do daty. Nie da się historii określić ani tym bardziej zmienić królewskim orędziem. Nawet jeśli wygrało się wojnę.

- Nie podejmuję dysputy filozoficznej - rzekł pielgrzym. - Jak się rzekło, człek ze mnie prosty i mało elokwentny. Ośmielę się jednak zauważyć dwie rzeczy. Po pierwsze, krótkie jak u insektów życie chroni nas, ludzi, przed dekadencją, skłania do tego, by szanując życie, żyć intensywnie i twórczo, by wykorzystywać każdą chwilę życia i cieszyć się nią. Mówię i myślę jak człowiek, ale przecież tak samo myślały długowieczne elfy, idąc bić się i umierać w komandach Scoia'tael. Jeśli nie mam racji, proszę, by mnie poprawiono.

Pielgrzym odczekał stosowną chwilę, ale nikt go nie poprawił.

- Po drugie - podjął - wydaje mi się, że władza polityczna, choć niezdolna do zmieniania historii, może swymi działaniami wytworzyć całkiem niezłe złudzenie i pozór takiej zdolności. Władza ma po temu metody i instrumenty.

- O, tak - odrzekł elf, odwracając twarz. - Tu natrafiliście w sedno, panie pielgrzymie. Władza ma metody i instrumenty. Takie, z którymi nie sposób dyskutować.




powrót do Cytaty "Pani Jeziora"