Andrzej Sapkowski

Menu:

saga Nowe wydanie Sagi o Wiedźminie


sagaebooki Saga o wiedźminie ebooki po 29,99zł, Trylogia Husycka ebooki po 33,33zł

Chrzest ognia - cytaty

"Rozdział drugi"

Poznałem w życiu wielu wojskowych. Znałem marszałków, generałów, wojewodów i hetmanów, triumfatorów licznych kampanii i bitew. Przysłuchiwałem się ich opowieściom i wspomnieniom. Widywałem ich schylonych nad mapami, rysujących na nich różnokolorowe kreski, robiących plany, obmyślających strategie. W tej papierowej wojnie wszystko grało, wszystko funkcjonowało, wszystko było jasne i wszystko we wzorowym porządku. Tak być musi, wyjaśniali wojskowi. Armia to przede wszystkim porządek i ład. Wojsko nie może istnieć bez porządku i ładu.

Tym dziwniejsze jest, że prawdziwa wojna - a kilka prawdziwych wojen widziałem - pod względem porządku i ładu do złudzenia przypomina ogarnięty pożarem burdel.

Jaskier, Pół wieku poezji


----------------------------------------------------------------

- Bąki ją kłują. Gady zrobiły się zajadłe i krwiożercze, jak to przed burzą. Na południu grzmi i błyska coraz częściej.

- Zauważyłem - Wiedźmin spojrzał w niebo, powstrzymując roztańczonego konia. - Wiatr też jest inny. Morzem zalatuje. Zmiana pogody, ani chybi. Jedziemy. Popędź no tego opasłego wałacha, Jaskier.

- Mój rumak nazywa się Pegaz.

- Jakżeby inaczej. Wiesz co? Moją elfią kobyłę też jakoś nazwiemy. Hmmm...

- Może Płotka? - zakpił trubadur.

- Płotka - zgodził się Wiedźmin. - Ładnie.

- Geralt?

- Słucham.

- Czy miałeś w życiu konia, który nie nazywał się Płotka?

- Nie - odrzekł Wiedźmin po chwili zastanowienia. - Nie miałem. Popędź wywałaszonego Pegaza, Jaskier. Daleka droga przed nami.


----------------------------------------------------------------

Milva zbliżyła się, po drodze wyrywając strzałę z zabitego.

- Dziękuję ci - rzekł Wiedźmin. - Jaskier, podziękuj. To jest Milva Barring. Dzięki niej żyjemy.

Milva wyrwała strzałę z drugiego trupa, obejrzała zakrwawiony grot. Jaskier zamamrotał niewyraźnie, schylił się w dwornym, acz nieco rozdygotanym ukłonie, po czym upadł na kolana i zwymiotował.

- Kto on zacz? - łuczniczka wytarła grot o mokre liście, wsadziła strzałę do kołczana. - Druh twój, wiedźminie?

- Tak. Nazywa się Jaskier. Jest poetą.

- Poeta - Milva popatrzyła na rzucanego suchymi już torsjami trubadura, potem podniosła wzrok. - Kiedy tak, tedy pojmuję. Jeśli czego nie pojmuję, to czemu on tu rzyga, miast gdzie w cichości rymy pisać. Nie moja zresztą rzecz.

- W pewnej mierze twoja. Ocaliłaś mu skórę. Mnie też.

Milva otarła spryskaną deszczem twarz, na której wciąż jeszcze można było dostrzec odcisk cięciwy. Choć strzelała kilkakrotnie, odcisk był tylko jeden - cięciwa za każdym razem przylegała dokładnie w tym samym miejscu.


----------------------------------------------------------------

- Długo tu będziemy siedzieć? - spytał Jaskier.

- Masz tobie - mruknęła Milva - Pytanie zadał. Rozejrzyj się! Jak się nie obrócisz, tak rzyć z tyłu.


----------------------------------------------------------------

- Nie musisz mi towarzyszyć.

- Iście, nie muszę. I chwalić bogów, bo ja śmierci nie szukam. Lękać się jej nie lękam, ale to ci muszę rzec: zabić się dać, niewielka to sztuka.

- Wiem - odpowiedział spokojnie. - Mam praktykę. Nie wędrowałbym w tamte strony, gdybym nie musiał. Ale muszę, więc jadę. Nic mnie nie powstrzyma.

- Ha - zmierzyła go wzrokiem. - Ależ głos, jakby kto nożem dno starego garnka drapał. Gdyby cię cesarz Emhyr słyszał, w gacie by pewnie popuścił ze strachu. Do mnie, straże, do mnie, hufce moje cesarskie, biada, biada, już tu do mnie do Nilfgaardu Wiedźmin czółnem płynie, wraz tu będzie, życia i korony zbawi! Zgubionym!

- Przestań, Milva.

- A jużci! Czas, by ci ktoś wreszcie prawdę w oczy rzekł. Niech mnie wyliniały królik wychędoży, jeślim kiedy dumiejszego chłopa widziała! Emhyrowi jedziesz twoją dziewkę wydrzeć? Którą Emhyr na cesarzową upatrzył? Którą królom odebrał? U Emhyra mocne pazury, co ucapią, tego nie puszczą. Z nim królom się nie dolać, a ty chcesz?


----------------------------------------------------------------

Milva penetrowała okolicę. Gdy tylko odeszła, Jaskier dał upust długo wstrzymywanej ciekawości, jaką wzbudzała w nim brokilońska łuczniczka.

- Dziewczyna jak łania - mruczał. - Ty masz szczęście do takich znajomości, Geralt. Strzelista i zgrabna, chodzi, jakby tańczyła. W biodrach trochę za wąska, jak na mój gust, a w ramionach odrobinkę za mocna, ale przecież kobieca, kobieca... Te dwa jabłuszka z przodu, ho, ho... Mało koszula nie praśnie...

- Przymknij się, Jaskier.

- W drodze - marzył dalej poeta - zdarzyło mi się dotknąć przypadkiem. Udo, mówię ci, jak z marmuru. Oho, nie nudziło ci się przez ten miesiąc w Broklionie... Milva, która właśnie wróciła z patrolu, usłyszała teatralny szept i zauważyła spojrzenia.

- O mnie gadasz, poeto? Czego się we mnie wpatrujesz, ledwie się odwrócę? Ptak mi na plecy nasrał?

- Wciąż nie możemy się nadziwić twemu łuczniczemu kunsztowi - wyszczerzył zęby Jaskier. - Na zawodach strzeleckich mało znalazłabyś konkurentów.

- Baju, baju.

- Czytałem - Jaskier łypnął znacząco na Geralta - że najlepsze łuczniczki spotkać można wśród Zerrikanek, w stepowych klanach. Niektóre podobno obcinają sobie lewe piersi, by nie wadziły im w napinaniu łuków. Biust, powiadają, wchodzi w paradę cięciwie.

- Musiał to jakiś poeta wydumać - parsknęła Milva. - Siada taki i wypisuje osielstwa, pióro w nocniku maczając, a głupie ludzie wierzą. Co to, cyckami się strzela, czy jak? Do gęby się cięciwę dociąga, bokiem stojąc, o, tak. Nic cięciwie nie zawadza. O tym obcinaniu to durnota, wymysł głowy próżniaczej, której wiecznie aby babskie cycki na myśli.


----------------------------------------------------------------

- Zabroniłem ci - powtórzył Wiedźmin.

- Zabroniłeś - przyznał wreszcie młodzik. Mówił bez nilfgaardzkiego akcentu. - Ale ja muszę.

Geralt zeskoczył z konia, podał wodze poecie. I wyciągnął miecz.

- Zsiądź - powiedział spokojnie. - Zaopatrzyłeś się już w kawałek żelaza, jak widzę. To dobrze. Nijak mi było cię zarzynać, gdy byłeś bezbronny. Teraz to co innego. Zsiadaj.

- Nie będę z tobą walczył. Nie chcę.

- Domyślam się. Jak wszyscy twoi rodacy, wolisz inny rodzaj walki. Taki, jak w tej smolarni, obok której musiałeś przejechać, jadąc naszym tropem. Zsiadaj, powiedziałem.

- Jestem Cahir Mawr Dyffryn aep Ceallach.

- Nie prosiłem, byś się przedstawiał. Rozkazałem, byś zsiadł.

- Nie zsiądę. Nie chcę się z tobą bić.

- Milva - Wiedźmin skinął na łuczniczkę. - Zrób mi łaskę, zabij pod nim konia.

- Nie! - Nilfgaardczyk uniósł rękę, zanim Milva osadziła strzałę na cięciwie. - Nie, proszę. Zsiadam.

- Lepiej. A teraz dobądź miecza, synku.

Młodzik splótł ręce na piersi.

- Zabij mnie, jeśli chcesz. Jeśli wolisz, każ tej elfce zastrzelić mnie z łuku. Nie będę się z tobą bił. Jestem Cahir Mawr Dyffiyn... syn Ceallacha. Chcę... Chcę się do was przyłączyć.

- Chyba się przesłyszałem. Powtórz.

- Chcę się do was przyłączyć. Jedziesz na poszukiwanie dziewczyny. Chcę ci pomóc. Muszę ci pomóc.

- To jest szaleniec - Geralt odwrócił się do Milvy i Jaskra. - Doznał pomieszania zmysłów. Mamy do czynienia z szaleńcem.

- Pasowałby do kompanii - mruknęła Milva. - Jak ulał by pasował.


----------------------------------------------------------------

- Starzeję się - mruknął po jakimś czasie, gdy Plotka zrównała się z karoszem Milvy. - Zaczynam miewać skrupuły.

- Ano, zdarza się u starych - łuczniczka spojrzała na niego ze współczuciem. - Odwar z miodunki pomaga na to. A na razie kładź sobie poduszeczkę na siodło.

- Skrupuły - wyjaśnił poważnie Jaskier - to nie to samo co hemoroidy, Milva. Mylisz pojęcia.

- A kto by tam pojął wasze mądre gadanie! Ustawicznie gadacie, to jeno umiecie! Dalej, w drogę!


----------------------------------------------------------------

Deszcz szumiał w listowiu. Zaczęli rozróżniać słowa piosenki. Wesołej piosenki, zdającej się w tym pejzażu wojny i śmierci czymś obcym, nienaturalnym i absolutnie. nie na miejscu.

Patrzajta, tam pod borem wilczysko tańcuje

Zęby szczerzy, chwastem macha, raźno podskakuje

Czemuż to tak wesoła ta leśna bestyja?

Widno jeszcze nie żonata, kiedy tak wywija!

Um-ta, um-ta, uhu-ha!

Jaskier nagle zaśmiał się, wyciągnął spod mokrego płaszcza lutnię, nie bacząc na sykania wiedźmina i Milvy szarpnął struny i zawtórował na całe gardło:

Patrzajta, tam na lęgu wilczek łapy wlecze

Łeb spuszczony, chwast skulony, z oka łezka, ciecze

Czemuż to ta bestyja taka zasmucona?

Widno wczoraj ożeniona albo zaręczona!

- Hu-hu-ha!!! - odwrzasnęły z całkiem bliska liczne głosy.

Huknął gromki śmiech, ktoś przenikliwie zagwizdał na palcach, po czym zza zakrętu gościńca wyłoniła się dziwna, acz malownicza kompania, maszerująca gęsiego, rozbryzgująca błoto rytmicznymi uderzeniami ciężkich buciorów.

- Krasnoludy - stwierdziła półgłosem Milva. - Ale to nie Scoia'tael. Bród nie mają zaplecionych.


----------------------------------------------------------------

Idący na czele nie niósł bagażu. Za pasem miał niewielki toporek, na plecach długi miecz w pochwie owiniętej skórami pręgowatych kotów, a na ramieniu zieloną, mokrą, i nastroszoną papugę. Właśnie ten ich pozdrowił.

- Witajcie! - ryknął, zatrzymując się pośrodku drogi i biorąc pod boki. - Czasy takie, że lepiej wilka spotkać w boru niźli człowieka, a jeśli już, to radziej spotkanego bełtem z kuszy niźli dobrym słowem powitać! Ale kto śpiewem wita, kto muzyką się przedstawia, ten widać swój chłop! Albo i swoja baba, z przeproszeniem miłej pani! Witajcie. Jestem Zoltan Chivay.

- Jestem Geralt - przedstawił się po chwili wahania Wiedźmin. - ten, który śpiewał, to Jaskier. A to jest Milva.

- Rrr-rrwa mać! - zaskrzeczała papuga.

- Zamknij dziób - warknął na ptaka Zoltan Chivay. - Wybaczcie. Mądre to zamorskie ptaszysko, ale nieobyczajne. Dziesięć talarów za cudaka dałem. Zowie się Feldmarszałek Duda. A to reszta mojej kompanii. Munro Byuys, Yazon Yarda, Caleb Stratton, Figgis Merluzzo i Percival.. Schuttenbach.

Percival Schuttenbach nie był krasnoludem. Spod mokrego kaptura, miast skołtunionej brody, wyzierał długi i szpiczasty nos, niezawodnie określający przynależność posiadacza do starej i szlachetnej rasy gnomów.


----------------------------------------------------------------

Padła propozycja, by jednak spróbować negocjacji i pozostawić którejś z grup kobiety z Kernów, ale Zoltan był przeciwny, a Milva go poparła. Kobiety też wcale nie kwapiły się, by opuścić kompanię. Było to o tyle dziwne, że odnosiły się do krasnoludów z wyraźną, przepełnioną strachem niechęcią i rezerwą, nie odzywały się prawie wcale, a na każdym postoju trzymały się na uboczu.

Geralt przypisywał zachowanie kobiet tragedii, jaką i niedawno przeżyły, podejrzewał jednak, że przyczyną niechęci mogły być też dość swobodne maniery krasnoludów. Zoltan i jego kompania klęli równie plugawie i często, co papuga nazywana Feldmarszałkiem Dudą, ale mieli bogatszy repertuar. Śpiewali świńskie piosenki, w czym zresztą dzielnie sekundował im Jaskier. Pluli, smarkali w palce i puszczali gromkie bąki, stanowiące zazwyczaj okazję do śmiechów, żartów i współzawodnictwa. W krzaki chodzili wyłącznie za naprawdę grubą potrzebą, z lżejszymi nie trudzili się dalekim chodzeniem. To ostatnie rozjuszyło wreszcie Milvę, która zdrowo obrugała Zoltana, gdy ten rankiem wysikał się na ciepły jeszcze popiół ogniska, zupełnie nie przejmując się widownią. Zwymyślany Zoltan nie stropił się i oświadczył, że wstydliwie ukrywać się z tego rodzaju czynnościami zwykli tylko osobnicy dwulicowi, perfidni i skłonni do donosidelstwa, po czym się takich zwykle rozpoznaje. Na łuczniczce jednak elokwentne wyjaśnienie żadnego wrażenia nie wywarło. Krasnoludy poczęstowane zostały bogatą wiązanką i kilkoma bardzo konkretnymi groźbami, które poskutkowały, bo wszyscy posłusznie zaczęli chodzić w zarośla. By nie narazić się jednak na miano perfidnych donosicieli, chodzili grupowo.


----------------------------------------------------------------

Geralt domyślał się, skąd pochodziły zdobycze. Nie skomentował od razu, lecz odczekał na sposobną chwilę gdy był z Zoltanem sam na sam, zagadnął go grzecznie, czy nie widzi niczego zdrożnego w okradaniu innych uciekinierów, nie mniej wszakże od nich głodnych i na równi z nimi walczących o przeżycie.

Krasnolud odrzekł poważnie, że owszem, bardzo się tego wstydzi, ale taki już ma charakter.

- Moją ogromną przywarą - wyjaśnił - jest niepohamowana dobroć. Ja po prostu muszę czynić dobro. Jestem jednak rozsądnym krasnoludem i wiem, że wszystkim wyświadczyć dobra nie zdołam. Gdybym próbował być dobry dla wszystkich, dla całego świata i wszystkich zamieszkujących go istot, byłaby to kropelka pitnej wody w słonym morzu, innymi słowy: stracony wysiłek.

Postanowiłem zatem czynić dobro konkretne, takie, które nie idzie na marne.

Jestem dobry dla siebie i dla mego bezpośredniego otoczenia.

Geralt nie zadawał więcej pytań.


----------------------------------------------------------------

Krasnoludy odpoczywały aktywnie. Figgis Merluzzo i Munro Bruys udali się na poszukiwanie grzybów. Zoltan, Yazon Yarda, Caleb Stratton i Percival Schuttenbach osiedli nie opodal wozu i bez wytchnienia grali w gwinta, ich ulubioną grę karcianą, której poświęcali każdą wolną chwilę, nawet w poprzednie, mokre wieczory. Wiedźmin przysiadał się niekiedy i kibicował, teraz uczynił podobnie. Skomplikowanych reguł tej typowo krasnoludzkiej gry nadal nie mógł pojąć, ale zachwycał się wyjątkowo starannym wykonaniem kart i malunkami figur. W porównaniu do kart, w które grali ludzie, karty krasnoludów były prawdziwymi arcydziełami poligrafii. Geralt po raz kolejny przekonywał się, że technika brodatego ludku byłą mocno zaawansowana bynajmniej nie wyłącznie w dziedzinie górnictwa, hutnictwa i metalurgii. To, że w konkretnej, karcianej dziedzinie zdolności krasnoludów nie pomogły im w zmonopolizowaniu rynku, wynikało z faktu, że karty były wśród ludzi wciąż mniej popularne od kości, a ludzcy hazardziści nie wywodzili się z grup przywiązujących wagę do estetyki. Ludzcy karciarze, których Wiedźmin miał niejedną okazję obserwować, grywali zawsze w wymamłane kartoniki, tak brudne, że przed położeniem na stół trzeba było je mozolnie odlepiać od palców. Figury były wymalowane tak niechlujnie, że odróżnienie panny od niżnika możliwe było tylko dzięki temu, że niżnik siedział na koniu. Który to koń bardziej zresztą przypominał kaleką łasicę.

Wizerunki na kartach krasnoludów wykluczały podobne pomyłki. Noszący koronę wyżnik był prawdziwie królewski, panna cycata i urodziwa, a uzbrojony w halabardę niżnik zawadiacko wąsaty. Figury te zwały się po krasnoludzku hraval, vaina i ballet, ale Zoltan i jego kompania używali w grze języka wspólnego i nazw ludzkich.

Słońce grzało, las parował, Geralt kibicował.

Podstawową zasadą krasnoludzkiego gwinta było coś przypominającego licytację na targu końskim - tak intensywnością, jak i natężeniem głosu licytujących. Następnie para zgłaszająca najwyższą "cenę" starała się zdobyć jak najwięcej wziątek, czemu druga para na wszelkie sposoby przeszkadzała. Rozgrywka przebiegała głośno i gwałtownie, a obok każdego gracza leżał gruby kij. Okładano się kijami dość rzadko, ale wymachiwano często.

- Jakeś grał, wołku ty zbożowy? Pało zakuta? Czemuś w listki, miast w serca wyszedł? Co to ja, dla krotochwili w serca wistowałem? Ach, wziąłbym pałę i walnął cię w ten głupi łeb!

- Miałem cztery listki z niżnikiem, myślałem wyoptymować!

- Cztery listki, a jużci! Chybaś własnego ptoka doliczył, karty na podołku dzierżący. Ty myśl trochę, Stratton, bo tu nie uniwersytet! Tu się w karty gra! No, ale i świnia burmistrza ograła, gdy dobre karty miała. Rozdawaj, Varda.

- Placek w dzwonki.

- Mała kupa w kule!

- Grał król w kule, przesrał koszulę. Dubel w listki!

- Gwint!

- Nie śpij, Caleb. Dubel z gwintem był! Co licytujesz?

- Duża kupa w dzwonki!

- Akces. Haaa! I co? Nikt nie gwintuje? Dudy w miech, synkowie? Wistujesz, Varda. Percival, jeszcze raz do niego mrugniesz, to cię tak pieprznę w oczodół, że do zimy nie pomrugasz.

- Niżnik.

- Panna!

- Wyżnikiem po niej! Panna wydymanna! Biję i ha, ha, jeszcze serca mam, na czarną godzinę ukryte! Niżnik, krayżka, kralka...

- I trumfem po niej! Kto nie ściąga kozery, ten jest cztery litery. I w kule! Aha, Zoltan? Tum cię w miętkie trafił!

- Widzieliście go, gnoma pieprzonego. Ech, wziąłbym pałę...


----------------------------------------------------------------

- Już nie potrafi - odrzekł Geralt. - To, co tam siedzi, to jest okogłów. Twór Chaosu. Wymierający relikt pokoniunkcyjny, jeśli wiesz, o czym mówię.

- Pewnie, że wiem - krasnolud spojrzał mu w oczy. - Chociaż nie jestem wiedźminem, specem od Chaosu i takich stworzonek. No, wielcem ciekaw, co Wiedźmin teraz zrobi z reliktem pokoniunkcyjnym. Dokładniej mówiąc, ciekaw jestem, jak Wiedźmin to zrobi. Użyjesz własnego miecza czy wolisz mój sihill?

- Ładna broń - Geralt rzucił okiem na miecz, który Zoltan wyciągnął z omotanej kocimi skórkami pochwy, wykonanej z laki. - Ale nie będzie potrzebna.

- Ciekawe - powtórzył Zoltan. - Mamy zatem stać i przyglądać się sobie wzajem? Czekać, aż relikt poczuje się zagrożony? A może zawrócić i wezwać na pomoc Nilfgaardczyków? Co proponujesz, zabójco potworów?

- Przynieście z wozu chochlę i pokrywkę od kociołka.

- Co?

- Nie dyskutuj ze specem, Zoltan - odezwał się Jaskier.

Percival Schuttenbach kopnął się do wozu i w mgnieniu oka dostarczył wymagane przedmioty. Wiedźmin mrugnął do kompanii, po czym z całej siły jął walić łyżką w pokrywkę.

- Dość! Dość! - wrzasnął po chwili Zoltan Chivay, - przyciskając dłonie do uszu. - Chochelkę, kurwa, zniszczysz! Skorupiak uciekł! Uciekł już, cholera jasna!

- Jeszcze jak uciekał! - zachwycił się Percival. - Aż się kurzyło! Mokro jest, a kurzyło się za nim, niech ja skonam!

- Okogłów - wyjaśnił chłodno Geralt, oddając krasnoludom lekko pogięte kuchenne utensylia - ma niezwykle czuły i wrażliwy słuch. Nie ma uszu, ale słyszy, ze się tak wyrażę, całym sobą. W szczególności metalicznych dźwięków nie jest w stanie znieść. Doznaje bólu...

- Nawet w rzyci - przerwał Zoltan. - Wiem, bo ja też doznałem, gdy zacząłeś tłuc w pokrywkę. Jeśli monstrum ma słuch czulszy niźli ja, współczuję mu.


----------------------------------------------------------------

- Gadaj, skąd wiedziałeś, że jestem wiedźminem?

Krasnolud łypnął na niego i uśmiechnął się przebiegle.

- Mógłbym chełpić się przed tobą mą spostrzegawczością. Mógłbym powiedzieć, że zauważyłem, jak zmieniają się twoje oczy po zmierzchu i w pełnym słońcu. Mógłbym też wykazać, żem krasnolud bywały i słyszałem niejedno o Geralcie z Rivii. Ale prawda jest bardziej banalna. Nie patrz wilkiem. Tyś dyskretny, ale twój przyjaciel bard śpiewa i gada, gęba mu się nie zamyka. Stąd wiem, jaka twa profesja.

Geralt wstrzymał się z zadaniem kolejnego pytania. I słusznie.

- No, dobra - podjął Zoltan. - Jaskier wygadał wszystko. Wyczuć musiał, że szczerość sobie cenimy, a tego, żeśmy do was przyjaźnie usposobieni, nie musiał przecie wyczuwać, bo my usposobień nie kryjemy. Krótko: wiem, dlaczego ci tak na południe pilno. Wiem, jakie to ważne i pilne sprawy do Nilfgaardu cię wiodą. Wiem, kogo tam szukać zamierzasz. I nie tylko z plotek poety. Mieszkałem przed wojną w Cintrze i słyszałem opowieści o Dziecku Niespodziance i białowłosym wiedźminie, któremu Niespodzianka była przeznaczona.


----------------------------------------------------------------

Odnalazł Jaskra, kibicującego łupiącym w gwinta krasnoludom. Bez słowa wziął poetę za rękaw i odciągnął w las. Jaskier od razu zorientował się, o co chodzi, wystarczyło mu jednego spojrzenia na twarz wiedźmina.

- Papla - powiedział cicho Geralt. - Gaduła. Kłapigęba. Jęzor by ci w leszczot należało wziąć, bałwanie ty. Wędzidło w zęby wsadzić.

Trubadur milczał, ale minę miał hardą.

- Gdy rozeszło się, że zacząłem z tobą przestawać - ciągnął Wiedźmin - niektórzy rozsądni ludzie dziwili się tej znajomości. Zdumiewało ich, że pozwalam ci podróżować ze mną. Doradzali mi, bym cię gdzieś na pustkowiu ograbił, udusił, wrzucił do wykrotu i przysypał ściółką. Zaiste, żałuję, że nie posłuchałem.

- Czy to był aż taki sekret, kim jesteś i co zamierzasz? - uniósł się nagle Jaskier. - Czy przed wszystkimi mamy się kryć i udawać? Te krasnoludy... To tak jakby nasza kompania...

- Ja nie mam kompanii - warknął. - Nie mam. I nie chcę mieć. Nie jest mi potrzebna. Rozumiesz?

- Pewnie, że rozumie - powiedziała Milva zza jego pleców. - I ja też rozumiem. Tobie nikt nie jest potrzebny, wiedźminie. Często to pokazujesz.


----------------------------------------------------------------

Miecz mierzył około czterdziestu cali, ważył zaś nie więcej niż trzydzieści pięć uncji. Pokryta na znacznej długości tajemniczymi znakami runicznymi klinga miała niebieskawe zabarwienie i była ostra jak brzytwa, przy odrobinie wprawy można by się nią ogolić. Dwunastocalowa, owinięta krzyżującymi się paskami jaszczurczej skóry rękojeść miała zamiast głowicy walcowatą mosiężną skuwkę, jelec był bardzo mały i misternie wykonany.

- Ładna rzecz - Geralt wykonał sihillem krótki, syczący młyniec, zamarkował szybkie cięcie od lewicy i błyskawiczne przejście do parady wysoką sekundą dester. W istocie, ładna sztuka żelaza.

- Hę! - parsknął Percival Schuttenbach. - Sztuka żelaza! Weź i lepiej się przyjrzyj, bo za chwilę gotów żeś to kawałkiem chrzanu nazwać.

- Miałem kiedyś lepszy miecz.

- Nie przeczę - wzruszył ramionami Zoltan. - Bo niechybnie pochodził z naszych kuźni. Wy, wiedźmini, umiecie mieczami wywijać, ale przecie sami ich nie robicie. Takie miecze tylko u nas się kuje, w Mahakamie, pod górą Carbon.

- Krasnoludy wytapiają stal - dodał Perciyal - i wykuwają warstwowe głownie. Ale to my, gnomy, zajmujemy się szlifem i ostrzeniem. W naszych warsztatach. Wedle naszej, gnomiej technologii, tak jak niegdyś robiliśmy nasze gwyhyry, najlepsze miecze świata.

- Miecz, który teraz noszę - Geralt obnażył klingę - pochodzi z Brokilonu, z katakumb na Craag An. Dostałem go od driad. Pierwszorzędna broń, a przecież ani krasnoludzka, ani gnomia. To elfi brzeszczot, ma ze sto albo i dwieście lat.

- On się w ogóle nie zna! - zawołał gnom, biorąc miecz do ręki i wodząc po nim palcami. - Wykończenie jest elfie, owszem. Rękojeść, jelec i głowica. Także elfie jest trawienie, ryt, cyzelerka i inne zdobienia. Ale głownia jest kuta i ostrzona w Mahakamie. I prawda to, że wykowano ją parę wieków temu wstecz, bo od razu widać, te to poślednia stal i obróbka prymitywna. Ot, przyłóż do niego sihill Zoltana, widzisz różnicę?

- Widzę. Mój sprawia wrażenie nie gorzej wykonanego.

Gnom parsknął i machnął ręką. Zoltan uśmiechnął się Z wyższością.

- Brzeszczot - wyjaśnił mentorskim tonem - ma ciąć, a nie sprawiać wrażenie, i nie po wrażeniu się ga ocenia. Rzecz w tym, że twój miecz to zwykła kompozycja stali i żelaza, a mój sihill ma głownię kutą ze stopu uszlachetnionego grafitem i boraksem...

- Nowoczesna technika! - nie wytrzymał Percival, gorączkując się nieco, albowiem dyskurs niechybnie schodził na dobrze znane mu sprawy. - Konstrukcja i kompozycja głowni, liczne warstwy miękkiego rdzenia, okute twardą, nie zaś miękką stalą...

- Z wolna, z wolna - zmitygował go krasnolud. - Metalurga z niego nie zrobisz, Schuttenbach, nie nudź go detalami. Ja mu to wyjaśnię prosto. Dobrą, twardą magnetytową stal, wiedminie, niesłychanie trudno naostrzyć. Dlaczego? Bo jest twarda! Gdy się nie dysponuje technologią, tak jak my niegdyś, a wy do dzisiaj, a chce się mieć ostry miecz, utwardzony rdzeń głowni okuwa się na krawędziach miękką stalą, mniej oporną w obróbce. Taką właśnie uproszczoną metodą wykonany jest twój brokiloński miecz. Nowoczesne klingi wykonane są odwrotnie - miękki rdzeń, twarde ostrze. Obróbka jest czasochłonna i jak powiedziałem, wymaga zaawansswanej technologii. Ale w rezultacie można otrzymać klingę, którą daje się przeciąć w powietrzu podrzucony batystowy fular.

- Twoim sihillem da się dokonać takiej sztuki?

- Nie - uśmiechnął się krasnolud. - Tak wyostrzone egzemplarze można na palcach policzyć i rzadko który wyszedł poza Mahakam. Ale gwarantuję ci, skorupa tamtego kostropatego kraba stawiłaby sihillowi znikomy opór. Pociąłbyś go na porcje i nawet byś się nie zmęczył.


----------------------------------------------------------------

- Sadyba - wydyszał gnom, wycierając palce w poły swego opatrzonego licznymi kieszeniami kabata. - Na polanie. Chałup trzy, stodoła, parę kleci... Po podwórzu lata pies, a z komina dymi. Strawa się tamój gotuje. Owsianka, i to na mleku.

- Ty co, w kuchni byłeś? - zaśmiał się Jaskier. - Do garnków zaglądałeś? Skąd wiesz, że to owsianka?

Gnom spojrzał na niego z wyższością, a Zoltan prychnął gniewnie.

- Nie obrażaj go, poeto. On wywęszy żarcie na milę. Jeśli mówi, że to owsianka, znaczy owsianka. Cholera, nie podoba mi się to.

- A to czemu? Mnie owsianka się podoba. Zjadłbym z chęcią.


----------------------------------------------------------------

- Z wolna, z wolna - mruknął krasnolud. - Uciec zawsze zdążymy. A może już po wojnie? Może ruszyła się wreszcie temerska armia? Co my tu wiemy, w tej kniei? Może już gdzie walna była bitwa, może odparty Nilfgaard, może front już za nami, chłopi i krowy do domów wracają? Trzeba sprawdzić, wywiedzieć się. Figgis, Munro, obaj tu zostańcie, a oczy miejcie otwarte. My zaś uczynimy rekonesans. Jeśli będzie bezpiecznie, zawołam głosem krogulca.

- Głosem krogulca? - niespokojnie poruszył brodą Munro Bruys. - Przecie ty pojęcia nie masz o naśladowaniu ptasich głosów, Zoltan.

- I o to chodzi. Gdy usłyszysz dziwny, niepodobny do niczego głos, to będę ją. Percival, prowadź. Geralt, pójdziesz z nami?


----------------------------------------------------------------

- Trzynastu - policzył szybko Percival Schuttenbaeh.

- Co to za jedni?

- Ani Nilfgaard, ani inni regularni - ocenił Zoltan. - Ani Scoia'tael. Widzi mi się, wolentarze. Luźna kopa.

- Albo maruderzy.

Konni wrzeszczeli, hasali po podwórzu. Pies dostał trzonkiem oszczepu i uciekł. Dziewczyna z warkoczami wyskoczyła na próg, krzyknęła. Ale tym razem ostrzeżenie nie podziałało albo nie potraktowano go poważnie. Jeden z jeźdźców podgalopował, chwycił dziewczynę za warkocz, ściągnął z progu, powlókł przez kałużę. Inni zeskoczyli z koni, pomogli, wywlekli dziewczynę na koniec podwórza, obdarli z giezła i zwalili na stertę przegniłej demy. Dziewka broniła się zacięcie, ale nie miała szans. Tylko jeden maruder nie dołączył do uciechy, pilnował koni uwiązanych do płotu. Dziewczyna krzyknęła przeciągle przeszywająco. Potem krótko, boleśnie. A potem już już nie słyszeli.

- Wojownicy! - Milva zerwała się. - Bohaterowie, kurwa ich mać!

- Ospy się nie boją - pokręcił głową Yazon Varda.

- Strach - zamamrotał Jaskier - to rzecz ludzka. W nich nie zostało już niczego ludzkiego.

- Kromie flaków - wychrypiała Milva, pieczołowicie osadzając strzałę na cięciwie. - Które im zaraz podziurawię, hultajom.

- Trzynastu - powiedział znacząco Zoltan Chivay. - I mają konie. Sięgniesz jednego albo dwóch, reszta nas osaczy. Poza tym, to może być podjazd. Diabeł wie, jaka siła ciągnie za nimi.

- Mam się spokojnie przyglądać?

- Nie - Geralt poprawił miecz na plecach i opaskę na włosach. - Mam dość przyglądania się. Mam serdecznie dość bezczynności. Ale oni nie powinni się rozproszyć. Widzisz tego, który trzyma konie? Gdy tam dojdę, ściągnij go z kulbaki. Jeśli ci się da, to jeszcze z jednego. Ale dopiero gdy dojdę.

- Zostanie jedenastu - łuczniczka odwróciła się.

- Umiem liczyć.


----------------------------------------------------------------

- Hej, zaczekaj - zawołała Milva. - Hej, ty... Może ci w czym dopomóc? Hej!

Dziewczyna nawet nie spojrzała w jej stronę. Na progu potknęła się, omal nie upadając, przytrzymała ościeżnicy. I zatrzasnęła za sobą drzwi.

- Wdzięczność ludzka nie zna granic - powiedział krasnolud. Milva odwróciła się jak sprężyna, twarz jej stężała.

- Za co ona ma być wdzięczna?

- Właśnie - dodał Wiedźmin. - Za co?

- Za maruderskie konie - Zoltan nie spuścił oczu. - Ubije na mięso, nie będzie musiała ubijać krowy. Na ospę widać odporna, a teraz i głód jej niestraszny. Przeżyje. A to, że dzięki tobie ominęła ją dłuższa zabawa i ogień z tych chałup, zrozumie dopiero za parę dni, gdy zbierze myśli. Chodźmy stąd, nim zawieje nas morowe powietrze... Hej, wiedźminie, a ty dokąd? Po wyrazy wdzięczności?

- Po buty - powiedział zimno Geralt, schylając się nad długowłosym maruderem, wybałuszającym w niebo martwe oczy. - Wygląda, że te będą na mnie w sam raz.



powrót do Cytaty "Chrzest ognia"