Andrzej Sapkowski

Menu:

saga Nowe wydanie Sagi o Wiedźminie


sagaebooki Saga o wiedźminie ebooki po 29,99zł, Trylogia Husycka ebooki po 33,33zł

Chrzest ognia - cytaty

"Rozdział czwarty"

Wampir a. upiór, jest człowiek zmarły, przez. Chaos ożywiony. Pierwsze życie utraciwszy, w. drugiego w nocnej porze używa. Wychodzi z grobu przy świetle księżyca i jeno za śladem jego promieni postępować może, napada śpiące dziewczęta lub młodych parobczaków, których nie przebudziwszy, krew ich słodką ssie.

Physiologus

Wieśniacy czosnek w wielkiej obfitości pojedli, a ku większej pewności wieńce sobie czosnkowe na szyjach pozawieszali. Niektórzy, osobliwie niewiasty, całe główki czosnku pozatykali sobie, gdzie jeno mogli. Całe sioło czosnkiem śmierdziało horrendum, dumali tedy kmiecie, że w bezpieczności są i że nic im upir uczynić nie zdoła. Wielkie było zasię ich zdumienie, gdy upir, o północku nadleciawszy, nie zląkł się zgoła, jeno śmiać się jął, zębami od uciechy zgrzytać a szydzić.

Dobrze to, wołał, żeście się przyprawili, wnet was żreć będę, a przyprawione mięsiwo więcej mi do smaku. Posólcie się jeszcze a popieprzcie, a i o musztardzie nie zapomnijcie.

Silvester Bugiardo, Liber Tenebrarum, czyli Xięga

Przypadków Strasznych lecz Prawdziwych, nigdy Nauką nie Explikowanych


----------------------------------------------------------------

Milva, która przez cały czas z obojętną miną gapiła się w niebo, popatrzyła na chłopa, a rysy zaostrzyły jej się niebezpiecznie.

- Do mnie mówisz, kmiocie?

- Wżdy do ciebie. Dawaj karego, potrzebny nam.

Milva potarła spocony kark i zacięła zęby, a wyraz jej zmęczonych oczu stał się prawdziwie wilczy.

- O co wam chodzi, ludzie? - Wiedźmin uśmiechnął się, próbując rozładować napiętą sytuację. - Po co wam koń, o którego tak grzecznie prosicie?

- A jakże nam inaczej grób upiora znaleźć? Wżdy wiada, że trza na karym źrebcu żalnik objechać, a u której mogiły źrebiec stanie i ruszyć się z miejsca nie dozwoli, tam wąpierz leży. Wtedy trza go wykopać i osinowym kołkiem przebić. Nie przeciwcie się, bo nam wóz albo przewóz. Musim tego karosza mieć!

- Inna maść - spytał pojednawczo Jaskier, wyciągając ku chłopu wodze Pegaza - nie może być?

- Nijak.

- Tedy bieda wam - powiedziała przez zaciśnięte zęby Milva. - Bo ja konia nie dam.

- Jakże to, nie dasz? Nie baczyłaś, co mówilim, dziewko? Nam mus!

- Wam. A mnie nie.

- Istnieje rozwiązanie polubowne - odezwał się łagodnie Regis. - Jak rozumiem, pani Milva wzdraga się przed oddaniem wierzchowca w cudze ręce...

- Jużci - łuczniczka splunęła siarczyście. - Wzdrygam się na samą myśl.

- Aby więc wilk był syty, a owca cała - kontynuował spokojnie cyrulik - niechajże pani Milva sama wsiądzie na karosza i dokona koniecznego jakoby objazdu nekropolii.

- Nie będę jak głupia po cmentarzu jeździć!

- Wżdy cię nikt nie prosi, dziewko! - krzyknął ten z włosami po brwi. - Do tego trza junaka, chwata, białej głowie w kuchni przy garnkach się krzątać. Dziewka i owszem, może się później przydać, bo przeciw upioru wielce są łzy dziewicze przydatne, jeśli wąpierza pokropić niemi, spłonie jako żagiew. Ale ślozy musi czysta i nie ruchana jeszcze młódka przelać. Nie widzi mi się, żebyś ty taka była, białko. Tegdy ty do niczego niezdatna.

Milva zrobiła szybki krok do przodu i nieuchwytnym ruchem wyrzuciła przed siebie prawą pięść. Trzasnęło, głowa chłopa odskoczyła, przez co zarośnięta szyja i podbródek utworzyły znakomity cel. Dziewczyna zrobiła drugi krok i walnęła na wprost, nasadą otwartej dłoni, wzmagając siłę ciosu skrętem bioder i barku.

Chłop podreptał do tylu, zaplątał się we własne łapcie i wywalił, ze słyszalnym trzaskiem uderzając potylicą o menhir.

- Teraz widzisz, do czegom zdatna - powiedziała drżącym z wściekłości głosem łuczniczka, rozcierając pięść. - Kto z nas chwat, a komu przy garnkach miejsce. Wierę, nie ma to jak kułaczny bój, po nim wszystko zawżdy wiadome. Kto junak i chwat, ten na nogach stoi, kto kiep i churłęga, ten na ziemi leży. Prawam, kmiotkowie?


----------------------------------------------------------------

- To, co nas dobiega - zrobił mądrą minę Jaskier - to zwyczajna symfonia obozu uciekinierów. Jak zwykle, rozpisana na kilka setek ludzkich gardzieli, tudzież nie mniej krów, owiec i gęsi. Partie solowe w wykonaniu kłócących się bab, drących się dzieci, piejącego koguta oraz, jeśli się nie mylę, osła, któremu wetkano oset pod ogon. Tytuł symfonii: "Ludzkie zbiorowisko walczy o przetrwanie".

- Symfonia - zauważył Regis, poruszając skrzydełkami swego szlachetnego nosa - jest, jak zwykle, akustyczno - olfaktoryczna. Od walczącego o przetrwanie zbiorowiska bije rozkoszna woń gotowanej kapusty, warzywa, bez którego przetrwać widać nie sposób. Charakterystyczny akcent zapachowy tworzą również efekty potrzeb fizjologicznych, załatwianych gdzie popadło, najczęściej na obrzeżach obozowiska. Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego walka o przetrwanie objawia się niechęcią do kopania latryn.

- Niech was bies porwie z tym waszym mądrym gadaniem - zdenerwowała się Milva. - Z pół setki wymyślnych słów, gdy starczą trzy: śmierdzi gównem i kapustą!

- Gówno i kapusta zawsze w parze idą - rzekł sentencjonalnie Percival Schuttenbach. - Jedno popędza drugie. Perpetuum mobile.


----------------------------------------------------------------

Nie uszli daleko. Powstrzymał ich piskliwy głosik. Dogoniła ich piegowata dziewczynka z warkoczykami. Była zdyszana, w ręku dzierżyła zaś spory bukiecik polnych kwiatów.

- Dziękuję wam - zapiszczała - żeście się opiekowali mną i braciszkiem, i mamą. Że byliście dla nas dobrzy i w ogóle. Nazrywałam dla was kwiatków.

- Dziękujemy - powiedział Zoltan Chivay.

- Jesteście dobrzy - dodała dziewuszka, wkładając do buzi koniec warkocza. - Ja wcale nie wierzę w to, co mówiła stryjna. Wy wcale a wcale nie jesteście plugawe podziemne karzełki. Ty nie jesteś siwy odmieniec z piekła rodem, a ty, wujku Jaskrze, wcale nie jesteś wrzaskliwy indor. Nieprawdę mówiła stryjna. A ty, ciociu Mario, nie jesteś żadna gamratka z łukiem, tylko ciocia Maria, i ja ciebie lubię. Dla ciebie nazrywałam najładniejszych kwiatków.

- Dziękuję - powiedziała Milva lekko zmienionym głosem.

- Wszyscy dziękujemy - powtórzył Zoltan. - Hej, Percival, plugawy podziemny karzełku, dajże no dziecku na pożegnanie jakiego gościńca. Coś na pamiątkę. Nie masz w której kieszeni jakiego zbędnego kamienia?

- Mam. Trzymaj, panieneczko. To jest glinokrzemian berylu, popularnie zwany...

- Szmaragdem - dokończył krasnolud. - Nie mąć dziecku w głowie, i tak nie spamięta.

- Ależ śliczny! Zieloniutki! Dziękuję bardzo, bardzo!

- Baw się na zdrowie.

- I nie zgub - mruknął Jaskier. - Bo kamyczek wart jest tyle, co mały folwark.

- E, tam - Zoltan zatknął na kołpaku otrzymane od dziewczynki bławatki. - Kamień jak kamień, o czym tu gadać. Bywaj w zdrowiu, dziewuszko. A my chodźmy, siądziemy gdzie przy brodzie, poczekamy na Bruysa, Yazona Vardę i innych. Lada chwila winni nadciągnąć. Dziwne, że ich tak długo nie widać. Zapomniałem im, cholera, odebrać kart. Założę się, że siedzą gdzieś i rżną w gwinta!


----------------------------------------------------------------

- Źle wróżę waszej rasie, ludzie - rzekł ponuro Zoltan Chivay. - Każde rozumne stworzenie na tym świecie, gdy popadnie w biedę, nędzę i nieszczęście, zwykło kupić się do pobratymców, bo wśród nich łatwiej zły czas przetrwać, bo jeden drugiemu pomaga. A wśród was, ludzi, każdy tylko patrzy, jakby tu na cudzej biedzie zarobić. Gdy głód, to nie dzieli się żarcia, tylko najsłabszych się zżera. Proceder taki sprawdza się u wilków, pozwala przetrwać osobnikom najzdrowszym i najsilniejszym. Ale wśród ras rozumnych taka selekcja zazwyczaj pozwala przetrwać i dominować największym skurwysynom. Wnioski i prognozy wyciągnijcie sobie sami.


----------------------------------------------------------------

Kapłan był chudy, twarz miał suchą i ciemną jak wędzona ryba. Czarna szata wisiała na nim jak na kołku. Na szyi połyskiwał święty symbol, Geralt nie mógł rozpoznać, jakiego bóstwa, nie znał się na tym zresztą. Szybko mnożący się ostatnimi czasy panteon mało go obchodził. Kapłan musiał jednak bez wątpienia należeć do którejś z nowszych sekt religijnych. Te starsze zajmowały się rzeczami pożyteczniejszymi niż chwytanie dziewcząt, przywiązywanie ich do wozów i judzenie przeciw nim zabobonnej tłuszczy.

- Od samego zarania dziejów kobieta wszelkiego zła jest siedliskiem! Narzędziem Chaosu, wspólniczką spisku przeciw światu i rodzajowi ludzkiemu! Kobietą rządzi jeno cielesna lubieżność! Dlatego tak chętnie demonom służy, by mogła chuć swą nienasyconą zaspokoić i swe naturze przeciwne żądze!

- Zaraz dowiemy się więcej o kobietach - mruknął Regis. - To fobia, w czystej, klinicznej postaci. Świątobliwemu mężowi często musi się śnić vagina dentata.

- Zależę się, że jest gorzej - odmruknął Jaskier. - Głowę dam, że on nawet na jawie nieustannie marzy o zwykłej, bezzębnej. I nasienie rzuciło mu się na mózg.

- A upośledzona dziewczyna za to zapłaci.

- Jeżeli nie znajdzie się ktoś - zawarczała Milva - kto powstrzyma tego czarnego durnia.


----------------------------------------------------------------

Pachołkowie wynieśli zza wozu i ustawili na ziemi nieduży, osmolony kociołek z pałąkiem.

- Oto dowód! - ryknął kapłan, kopnięciem wywracając kociołek. Na ziemię chlusnęła rzadka ciecz, osadzając na piasku kawałeczki marchwi, wstążki nierozpoznawalnej zieleniny i kilka małych kostek.

- Wiedźma warzyła magiczne konkokeje! Eliksir, dzięki któremu mogła w powietrzu latać! Do swego miłośnika wampira, by z nim obcować występnie i dalsze zbrodnie knuć! Znam ja czarowników sprawy i sposoby, wiem ja, z czego ten dekokt! Czarownica ugotowała żywcem kota!

Tłum ochnął ze zgrozą.

- Makabra - wzdrygnął się Jaskier. - Ugotować żywe stworzenie? Było mi żal dziewczyny, ale trochę za daleko posunęła się...

- Zawrzyj gębę - syknęła Milva.

- Oto dowód! - wrzeszczał kapłan, podnosząc z parującej kałuży kostkę. - Oto dowód niezbity! Kocia kość!

- To ptasia kość - stwierdził zimno Zoltan Chivay, mrużąc oczy. - Sójki, jak mi się widzi, albo gołębia. Dziewucha trochę rosołu uwarzyła sobie i tyle!

- Milcz, pogański skrzacie! - huknął kapłan. - Nie bluźnij, bo cię bogowie skarżą rękami ludzi pobożnych! To wywar z kota, twierdzę!

- Z kota! Niechybnie z kota! - zawrzaśli otaczający kapłana chłopi. - Dziewka miała kota! Czarnego kota! Wszyscy widzieli, że miała! Wszędzie za nią łaził! A gdzie on tera, ów kot? Nie ma go! Znaczy ugotowany!

- Ugotowany! Ugotowany na dekokt!

- Prawda! Czarownica ugotowała kota na dekota!

- Nie trza innego dowodu! Do ognia z wiedźmą! A najprzód na męki! Niech wszystko wyzna!

- Rrrrwa mać! - zaskrzeczał Feldmarszałek Duda.

- Szkoda tego kota - powiedział nagle głośno Percival Schuttenbach. - Ładna była bestia, tłuściutka. Futerko lśniące jak antracyt, ślepia niby dwa chryzoberyle, wąsiska długie, a ogon gruby jak zbójecka pała! Kot jak malowanie. Musiał ci on siła myszów zniszczyć!

Wieśniacy uciszyli się.

- A wy skąd to niby wiecie, panie gnom? - bąknął któryś. - Skąd wam wiedzieć, jak ów kot wyglądał?

Percival Schuttenbach wysmarkał się, wytarł palce w nogawkę.

- A bo on tam, o, na wozie siedzi. Za waszymi plecyma. Wieśniacy odwrócili się jak na komendę, zamruczeli, patrząc na siedzącego na tobołkach kota. Ten zaś, za nic sobie mając powszechne zainteresowanie, zadarł do pionu tylną nogę i skupił się na wylizywaniu sobie zadka.

- Ot i pokazało się - powiedział wśród zupełnej ciszy Zoltan Chivay - że wasz niezbity dowód kocurowi pod chwost, pobożny mężu. Jaki drugi dowód będzie? Może kocica? Dobrze by było, spikniemy parkę, rozmnożymy, żaden gryzoń do spichlerza na pół strzelenia z łuku nie podejdzie.

Kilku wieśniaków parsknęło, kilku innych, w tym starosta Hector Laabs, otwarcie zarechotało. Kapłan spurpurowiał.


----------------------------------------------------------------

Jaskier przyjrzał się rycerzom, otrzepał z mąki i doprowadził do porządku przyodziewę, po czym popluł na dłoń i przyczesał zmierzwione włosy.

- Ty, Geralt, milcz - uprzedził. - Ja będę paktował. A fe temerskie rycerstwo. Rozbili Nilfgaardczyków. Nic nie zrobią. Już ja wiem, jak się z pasowanymi rozmawiać . Trzeba im pokazać, że nie z pospólstwem, lecz z równymi sobie mają sprawę.

Jaskier, zmiłuj się...

Nie turbuj się, wszystko będzie dobrze. Zęby zjadłem na rozmowach z rycerstwem i szlachtą, połowa Temerii mnie zna. Hej, z drogi, pachołki, nastąpcie się! Mam słowo do waszych panów!

Knechci popatrzyli z wahaniem, ale unieśli nastawione włócznie, rozstąpili się. Jaskier i Geralt ruszyli w stronę rycerzy. Poeta kroczył dumnie i z wielkopańską miną, mało pasującą do wystrzępionego i utytłanego w mące kabata.

- Stać! - rykną! do niego jeden z pancernych. - Ani kroku! Coście za jedni?

- A komu to niby niam się opowiadać? - Jaskier wziął się pod boki. - I dlaczego? Kim to są urodzeni panowie, by niewinnych podróżnych oprymować?

- Nie tobie pytać, hołyszu! Tobie odpowiadać!

Trubadur przekrzywił głowę, popatrzył na herby na tarczach i tunikach rycerzy.

- Trzy serca czerwone w polu złotym - zauważył. - Z tego wynika, żeście Aubry. W głowie tarczy lambel o trzech zębach, a zatem musicie być pierworodnym synem Anzelma Aubry'ego. Rodzica waszego dobrze znam, panie rycerzu. A wy, panie krzykliwy, co tam na srebrnej tarczy nosicie? Między gryfimi głowami słup czarny? Herb rodu Papebrocków, jeśli się nie mylę, a ja w takich sprawach rzadko się mylę. Słup, jak powiadają, odzwierciedla właściwy członkom tego rodu pomyślunek.

- Przestań, do licha - jęknął Geralt.

- Jestem słynny poeta - Jaskier! - nadął się bard, nie zwracając na niego uwagi. - Pewnikiem słyszeliście? Prowadźcie tedy do waszego dowódcy, do seniora, bo z równymi sobie przywykłem rozmawiać!

Pancerni nie zareagowali, ale wyraz ich twarzy stawał się coraz bardziej niesympatyczny, a żelazne rękawice coraz mocniej zaciskały się na ozdobnych tręzlach. Jaskier najwyraźniej tego nie dostrzegał.

- No, cóż to z wami? - zapytał wyniośle. - Czego się tak gapicie, rycerzu? Tak, do was mówię, panie słupie czarny! Czemu miny robicie? Ktoś wam powiedział, że jeśli zmrużycie oczy i wysuniecie w przód dolną szczękę, będziecie wyglądać po męsku, mężnie, dostojnie i groźnie? Nabrał was ten ktoś. Wyglądacie na kogoś, kto od tygodnia nie miał szczęścia porządnie się wysrać!

- Brać ich! - wrzasnął do knechtów pierworodny syn Anzelma Aubryego, nosiciel tarczy z trzema sercami. Słup czarny z rodu Papebrocków dźgnął rumaka ostrogami.

- Brać ich! W łyka hultajów!



powrót do Cytaty "Chrzest ognia"